środa, 25 listopada 2009

Srebrne najcze

Nie chce mi się zbyt wiele pisać, więc ograniczę się do pokazania wam, jakie najcze ostatnio opierdoliłem i wyniuchałem:

sobota, 21 listopada 2009

Tryumf mechanika!

Wreszcie. Mój samochód został naprawiony, blacha wyklepana. Nie będę skazany na komunikację miejską.

Odpowiadając na pytanie Dresiarza z Wawki:
-kierowcy MPK w Krakowie jeżdżą wg sobie znanych rozkładów jazdy, najczęściej przez siebie ustalanych
-system zniżek, cen i opłat jest tak skomplikowany, że jego zrozumienie zajmuje dużo czasu, gdy się go zaś zrozumie, to najczęściej ulega zmianie
-jeżeli Ci się śpieszy, to przyjedzie spóźniony
-jeżeli pojawisz się na przystanku o czasie, to odjedzie za wcześnie
-jeżeli podjedzie niskopodłogowy i zgodnie z rozkładem, to za chwile zdarzy się coś złego
-kanary, najczęściej pięćdziesięcioletni robole, którym huta padła (nie ma co pooglądać - zazdroszczę wam w Wawce fajnych byczków-kanarów) pojawiają się akurat gdy nie ma się biletu
-autobusy jeżdżą stadami

Ale jest plus! W tramwaju poznałem fajnego dresika, w typie byczka. Przez niego, w pracy jestem jeszcze mniej skupiony na tym co robię, niż zazwyczaj.

piątek, 6 listopada 2009

Strach przed jeżdżeniem i kurwica nowych doświadczeń

Wczoraj, tj. w piątek, miałem okazję poczuć na własnej skórze, co to nauka jazdy. Oczywiście, nie ważne kto jest tak na prawdę winny. Ważne, kto głośniej drze ryja. Ale zacznijmy od początku.

Z radością trzasnąłem drzwiami swojego urzędu, ciesząc się, iż oto moje męki dobiegły końca, zaś w perspektywie mając dwa dni wolnego, chciałem szybciej dostać się do domu. Docisnąłem trochę gazu, na ulicy gdzie ograniczenie było do 40, a cisnąć można było nawet 70. Z lewej, wyskoczyła mi jakaś czerwona yariska, z dużym białym L na niebieskim tle, umocowanym na dachu i żółtym napisem "egzamin". Jebane yariski. Dałem po hamulcu, ale i tak wbiłem się w dupę tego pojazdu.

Z przodu muszę blachę wyklepać. Oni, chyba muszą zmienić samochód. Policja zaś, nie miała żadnych wątpliwości, że to moja wina. W sumie, to ja wjechałem im w tyłek. To, że oni wymusili pierwszeństwo, pozostaje kwestią najzupełniej obojętną.

Kurwica mnie ogarnęła. Jestem uziemiony bez samochodu. Do pracy będę musiał jeździć komunikacją miejską, wraz ze stadkiem niedomytych studentów i emerytami. Swoją drogą, ciekawe dokąd emeryci jeżdżą o ósmej rano komunikacją miejską ;-)

czwartek, 5 listopada 2009

Premia

Dostałem premię. Cały wydział dostawał wręcz orgazmu, na myśl o premii. Komu, ile, jak, po co, na co, gdzie, kiedy, import, eksport, raport, aport. Emocje sięgały zenitu, jeden babotron był bardziej mokry od drugiego. Misiek co chwilę biegał do kibla, w ramach napięcia przedmiesiączkowego. Żenada, gangrena, dupa.

Dzisiaj wyszło szydło z worka. A w zasadzie, gówno z pudła. Każdy dostał. Gówniane kupony zniżkowe. Do Zary, H&M i innego badziewnego sklepu. Wolałbym, żeby mi godzinę z fajnym byczkiem wykupili. Do tych sklepów i tak nie pójdę. Nie jestem przejebaną ciotką, by się w jakiś szmatach & śmieciach ubierać.

W pracy, oprócz przerwy na siłownię, miałem także przerwę na martini. Mógłbym nawet powiedzieć, że moje twórcze okresy opierdalania się, są czasem przerywane nudną pracą.

Mówiłem wam, że gdyby zwolnić 3/4 pracowników korpusu cywilnego, to i tak ludzie by tego nie odczuli?

środa, 4 listopada 2009

Obywatelu! Awanturuj się!

Nie istnieje chyba wspanialsze zachowanie ludzkie, jak awanturowanie się. Zawsze pojawi się jakiś buc, który zakończył edukację na zawodówce, tylko po to, by wmówić komuś, w tym przypadku niestety mnie, że pomimo skończenia dwóch kierunków, znajomości trzech języków, jestem tylko głupim urzędnikiem, który nic nie wie.

Dzisiaj przyszedł jeden taki, na oko lat czterdzieści, z brzuchem, o tępym wyrazie mordy, jakiś budowlaniec. Żeby chociaż był umięśniony i w moim wieku. A nie takie paskudztwo. Zaczęło się niewinnie. Przylazła taka łajza i poprosiła o jakiś świstek. Nie przyniósł innego świstka, więc zgodnie z prawem babotron świstka wydać nie mógł! No więc babotron pobiegł, a raczej potoczył się po mnie. Zastępca kierownika. Tak, awansowali mnie niedawno.

Tłumacz durnemu robolowi, jaka jest procedura. Od kurew nawrzuca, buciorów przed wejściem nie wytrze, brakowało jeszcze, by splunął.

wtorek, 3 listopada 2009

Marnuję swój czas i cudze pieniądze

Przesiedziałem bite sześć godzin w pracy. Te stare grube babotrony, palą jakiś szajs, więc wychodzę śmierdzący nikotyną. Już przestałem prać ciuchy, bo to i tak bez sensu. Lepiej część poświęcić i chodzić tylko do tego obozu pracy. Albo raczej, obozu nudy.

Nigdy dotąd, nie myślałem że może być coś równie bezproduktywnego, jak praca w urzędzie państwowym. Robotę, którą może wykonać jedna osoba w godzinę, wykonuje dwanaście w sześć. Dobrze, że piszę jeszcze drugą magisterkę, mogę coś robić.

Generalnie, rozkład wygląda tak:
9.00 - teoretycznie otwieramy - w praktyce jak to wyjdzie
Przychodzą ludzie, mamy na nich wyjebane. Kawę trzeba wypić, pasjans sam się nie ułoży, a tu zapalić jeszcze wypada. Warto też pochodzić po wydziale, może zrobić wycieczkę po nową paczkę fajek, albo do innej części budynku. Można tak wytrwać do obiadu.
12.00 - przerwa na lunch
W stołówce jakiś siermiężny szajs, dym unosi się wszędzie, dzisiaj na obiad nieśmiertelne schabowe. Obrzydliwość. Olewam ten masowy spęd otyłych facetów i tłustych babotronów. Wybieram lunch bar na przeciwko. Dbam o linię.
13.00 - przerwa się kończy
Pojawiam się na chwile w biurze. Przyszedł jakiś faks. Niech się tym misiek zajmie. Wybywam na siłownię. Nie chcę skończyć jak te babotrony, albo misiek, w zaawansowanej ciąży, której końca nie widać.
14.00 - inspekcja
Dostaję cynk od jednego babotrona, który ma ochotę usiąść na mojego chuja. Niech się babotron łudzi, przynajmniej mnie kryje. Nie mam czasu nawet się umyć, więc siedzę taki zmarnowany. Uśmiecham się głupkowato do kolejnego babotrona, z jeszcze wyższego szczebla tej nienasyconej dziury finansowej. Nawet na mnie nie spojrzała.
14.30 - wychodzę
Trzaskam głośno drzwiami swojego urzędu. Urywam się pół godziny wcześniej, bo już nie mogę wytrzymać. Odjeżdżam samochodem do domu.

22 złote. Na tyle jakiś tępy babotron z góry wycenia godzinę mojego życia. Ja pierdolę!